Co roku, szczególnie w okresie wakacyjnym przywożone są do naszej Kliniki wycieńczone zwierzęta, które zostały porzucone, a także brutalnie skrzywdzone przez swoich właścicieli, dlatego bardzo dziękujemy autorce Pani Katarzynie Grocholi, a także Wydawnictwu Literackiemu za możliwość opublikowania w celach edukacyjnych poniższego felietonu.
Katarzyna Grochola „ Moja rodzina pojechała na wakacje”
- Ty, a jak się nazywasz?
- Nie twoja sprawa.
- Może i nie moja, ale ciekaw jestem, skoro się już poznaliśmy.
- Wcale się nie poznaliśmy, po prostu spotkaliśmy się przypadkiem, i tyle. Nie jestem zainteresowany rozmową z tobą.
- Ja też nie. Mnie wcale nie zależy. Oho, znalazł się wielki pan, myślałby kto!
- A owszem, wielki. I wcale tu nie mieszkam.
- Przecież wiem, znam tu każdego.
- W takiej dziurze nikt by nie chciał mieszkać.
- Ty, bo ci się odgryzę!
- Ale groźny jesteś, już się boję, patrz, jaki mnie strach obleciał! Się cały trzęsę!
- Owszem, trzęsiesz się.
- Wcale że nie!
- Normalnie aż cały latasz. Ty, może ty jesteś chory?
- Wcale nie jestem chory, weź idź stąd!
- Ja??? Śmieszne takie, że aż zabawne. Sam sobie idź. Ja tu mieszkam. Czemu się trzęsiesz? Przecież nie z zimna, gorąco jest. Lato. Lubię lato. Ty tu na wakacje przyjechałeś? Do kogo? Skąd jesteś? A może byśmy się czegoś napili? Chodź, znam fajne miejsce. I coś przygryziemy. Nie obrażaj się, ja to jestem towarzyski, jak nowa morda, to normalnie chcę od razu zagadać. Wiesz, nie wiadomo, kiedy kto się z kim zwącha, jak to mówią, i co z tego wyniknie, co nie?
- No, może i bym się czegoś napił.
- No to chodź. Tu niedaleko. W cieniu można posiedzieć, odpocząć. O masz. Spragniony byłeś. I głodny. Jak wilk! Za przeproszeniem. Na długo tutaj?
- Nie. Na wakacje jadę, z rodziną.
- Do kogo? Do Ruciakowej? Na końcu wsi? Ona ma rodzinę w mieście. Z miasta jesteś?
- No chyba widać.
- Chyba widać, słychać i czuć. Ty nawet do fryzjera chodzisz, no nie wierzę!
- A ty chyba nigdy.
- I biżuterię masz. Pewno jakaś baba ci kupiła.
- No i co z tego?
- Ja tam uważam, że mężczyzna swoje powinien robić. Mieć swój rozum. Nie powinien dać się prowadzić na smyczy. Wolność to jest to, czego szukam. I znajduję. Skąd jesteś?
- Z Warszawy.
- O rany! Z samej stolicy? Jak tam jest? Podobno taki ścisk, że się przejść nie da. Wszystko wybetonowane. Ludzi kupa. Spieszą się gdzieś. I jak chcesz przejść przez ulicę, to jakbyś samobójstwo popełniał.
- Bez przesady. Trzeba iść w kupie, to ci się nic nie stanie. Jeśli przebiegniesz sam, to owszem, wypadki się zdarzają.
- No to gadaj: do kogo przyjechałeś?
- Do nikogo tutaj. Po prostu jadę z rodziną na wakacje. Nad morze.
- O rany! Nie gadaj! Nad morze?
- Nad samo morze. Prawdziwe morze. Na Hel. Szykowaliśmy się od tygodnia chyba. Wiesz, bo to trzeba i samochód przygotować, żeby w drodze coś się nie zepsuło, z dzieciakiem szczególnie kłopot, bo w krzesełku takim do samochodu, co się wkłada, to pas nie działał i musieliśmy kupić nowe, Magdalena cała zdenerwowana, bo jak zwykle nie wiedziała, co spakować, co na siebie włożyć i że kostium z zeszłego roku źle leży, bo przytyła, chociaż moim zdaniem wcale a wcale nie przytyła…
- No, kobiety to już takie są…
- One bez przerwy się czymś martwią. Albo martwią i denerwują. Wtedy są brzydsze trochę, nie?
- Dużo brzydsze i brzydziej nawet pachną.
- Ale nie zdają sobie z tego sprawy. Jednym słowem, wszyscy byliśmy poddenerwowani. Nawet ja. Chociaż zwykle jestem najspokojniejszy z całej rodziny, nawet jak mi mały na głowę wchodzi.
- Ja nie lubię dzieci, potrafią być wredne.
- Jak masz do nich cierpliwość, to nie są takie złe. Czasem nawet całkiem przymilne. No i dzieci to potrafią kochać.
- Akurat.
- Artur za mną przepada, zapewniam cię. Przy mnie czuje się bezpieczny. Magdalena to zawsze powtarza: „Tylko z tobą Arturka mogę bezpiecznie zostawić”.
- No i gdzie oni są?
- No właśnie, w tym cały problem. Rozumiesz, spakowaliśmy się, wyjeżdżamy skoro świt, trochę byłem zdziwiony, bo Magdalena zostawiła moje rzeczy, ale w tym pośpiechu to całe szczęście, mówię ci, że Artura nie zapomnieliśmy, poza tym tam na miejscu są jakieś sklepy, a ja wiele nie potrzebuję, no i jak mówię, jedziemy, jedziemy…
- No? Weź szybciej mów, bo zaraz zgubię wątek.
- No i zatrzymaliśmy się w lesie, tu niedaleko, bo wiesz, za potrzebą musiałem iść, no i wracam, a ich nie ma… Zgubiliśmy się. Albo nie trafiłem na miejsce, bo owszem, trochę odszedłem dalej, wiesz, jak to jest, wszystko chce się zobaczyć, tyle wrażeń…
- Co ty, głupi jesteś? Jak mogłeś nie trafić?
- Może i trafiłem, ale samochodu już nie było. Może musieli odjechać, policja albo coś… Wiesz, znak zakazu, nakazu…
- W lesie? Zwariowałeś? Długo cię nie było?
- Ze trzy, no może z pięć minut..
- Stary… Nie chcę cię pozbawiać złudzeń, ale…
- No i teraz muszę trafić nad morze. To daleko stąd? Jak tam się idzie? Wiesz, ja już nic nie czuję… Może powinienem na nich poczekać? Wrócić tam, do tego lasu? Po prostu nie wiem, co robić… Oni się będą martwić, będą się niepokoić…
- Kłopot mają z głowy, ty głupku!
- Nie mów tak! Może inni tak robią, ale nie Magdalena, nie Piotr! Oni mnie kochają, nie rozumiesz?
- Kochają, taaa, akurat. Pobawią się, uczeszą, do fryzjera zaprowadzą, jaki grzeczny piesek, powiedż, a potem wyrzucą z samochodu w środku lasu, bo im przeszkadzasz po prostu, bo na wakacje jadą… I po miłości… Buras jestem, a na ciebie jak wołają?
- Reza Pahlawi.
- Nie maż się, Reza, życie to nie je bajka. Idziesz? Twoja rodzina po prostu pojechała na wakacje… I tak miałeś szczęście, że cię nie przywiązali do drzewa…
Z prośbą o dobre traktowanie wszystkich istot żywych.
Opowiadanie pochodzi z książki autorstwa Katarzyny Grocholi pt. „Pocieszki” wydanej nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków.
© Copyright by Anna Katarzyna Grochola
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2018
All rights reserved.